czwartek, 23 sierpnia 2018

Wydział promocji miasta Yoshida 吉田町まちづくり公社

Jedno z pierwszych pytań, jakie pada, gdy mówię, że przez rok mieszkałam w Japonii to "Gdzie pracowałaś?". Zanim na siedem miesięcy osiadłam w urzędzie miasta, miałam szansę spróbować wielu zajęć. Byłam nauczycielką języka angielskiego (prowadziłam przede wszystkim konwersację), pracowałam w radiu SBS w Shizuoce, byłam kelnerką w wietnamskiej restauracji, kawiarni i izakaya (japoński pub-restauracja). 
Radio SBS, poranna audycja
Teraz, gdy minął już ponad rok od mojego powrotu z Japonii i odświeżyłam sobie nieco wspomnień przeglądając zdjęcia i czytając pamiętnik, mogę z chłodnym dystansem napisać o tym, czym była praca w wydziale promocji miasta Yoshida.
Przede wszystkim  wydział promocji miasta, w którym pracowałam jest publiczno-prywatną jednostką podlegającą bezpośrednio pod urząd miasta. Oznacza to, że musieliśmy uzyskać aprobatę burmistrza, na każdy projekt, a z drugiej strony tworzone przez nas eventy musiały generować dochody.  
Ja zaczęłam pracę na wydziale w szóstym miesiącu po jego powstaniu, a zespół, którego stałam się częścią był bardzo "niejapoński". Przede wszystkim, poza dyrektorem, pracowały tam same kobiety. W Japonii przełożeni raczej nie decydują się na zatrudnianie kobiet, ponieważ powszechnie uważa się, że kobieta po ślubie zajdzie w ciąże i całkowicie zrezygnuje z kariery zawodowej.
Warsztaty kuchni polskiej

Poza tym, wszystkie pracownice miały w pewnym stopniu nieuregulowaną sytuację domową lub zawodową. Moja partnerka była samotną matką z dwuletnią córeczką, a druga koleżanka obiecała pomoc dyrektorowi, z którym pracowała wcześniej, ale tylko przez rok - była w trakcie otwierania własnej kawiarni i miała dwójkę własnych dzieci. Trzecia z zespołu nie potrafiła jeszcze odnaleźć tego w czym chciałaby pracować i miewała chwile zwątpienia, a czwarta była w wieku sześćdziesięciu lat i zajmowała się przede wszystkim rozmową z gośćmi, plotkowaniem oraz raportowaniem naszych działań do ratusza (o jej zatrudnieniu zdecydował burmistrz). Do tego wszystkiego byłam ja - obcokrajowiec z jedynie roczną wizą i bez japońskiego wychowania, tj. nieznająca ogólnie przyjętych zasad i norm panujących w urzędzie miasta. 
Yoshida jest bardzo niewielkim miastem, położonym na uboczu (nie ma tam kolei) i od dawna nie mieszkała albo pracowała tam osoba o jasnej karnacji. Dużo Filipińczyków pracuje w porcie i niestety w większości nie asymilują się z Japończykami. W związku z tym wieść o moim zatrudnieniu rozniosła się bardzo szybko i dużo matek z dziećmi zachodziło do wydziału promocji miasta, by ze mną porozmawiać - to są uroki mieszkania poza metropoliami.
Właścicielka kawiarni specjalizującej się w bajglach

Podczas pracy tam poznałam wiele wspaniałych osób, z którymi kontakt utrzymuję do dziś. Jednakże poza rozmowami z mieszkańcami, miałam też wiele innych zadań.
Przede wszystkim z rana wszyscy pracownicy musieli posprzątać cały teren podległy wydziałowi. Poza budynkiem z salami konferencyjnymi pod naszą opieką był duży parking, teren zielony, plac zabaw i zewnętrzne toalety. Osoby do sprzątania nie zostały zatrudnione, więc całość obowiązków spadała na nas - miało to pomóc nam oszczędzić pieniądze, ale przede wszystkim budować ducha wspólnej odpowiedzialności. Następnie dokładnie o dziewiątej rano odbywało się poranne spotkanie, które codziennie prowadził ktoś inny. W czasie tego piętnastominutowego spotkania musiałyśmy powiedzieć, jakie zadania zaplanowałyśmy na dany dzień, spotkania, które miałyśmy umówione, a także w jakim celu! Poza tym, mogłyśmy również poprosić o pomoc jedną z koleżanek przy obowiązkach. Najbardziej zdziwiło mnie, gdy współpracownice pochylając nieco głowę, przepraszały za to, że wzięły i/lub wezmą urlop. Moja partnerka powiedziała mi, że najstarsza koleżanka w zespole bardzo się obruszyła, gdy ja nie przeprosiłam. Więc choć jest to utarta fraza, pozostaje bardzo ważnym elementem współżycia w pracy i jej brak, rodzi poważne zgrzyty. 
Moimi podstawowymi obowiązkami było prowadzenie fanpage'a wydziały promocji: po angielsku i po japońsku. Przez pewien czas prowadziłam go również po polsku, jednakże ktoś z urzędu miasta stwierdził, że mogę go używać do swoich "prywatnych celów" i kazano mi usunąć polskie tłumaczenia. Nikt niestety nie potrafił mi wyjaśnić jakie miałabym z tego tytułu odnieść korzyści. Nie powiedziano mi też kto podjął taką decyzję. Na fanpage'u prowadziłam swój mały pamiętnik "miasto Yoshida oczami obcokrajowca". W celu zdobycia potrzebnych informacji codziennie jeździłam rowerem po mieście i szukałam kogoś lub czegoś "interesującego".
Ponadto spotkałam się z ciekawymi ludźmi mieszkającymi w Yoshida. Przeprowadzałam z nimi wywiady i towarzyszyłam przy sesjach zdjęciowych. Te informacje zostały później użyte w magazynie promującymi miasto. Ponadto pomagałam organizować i przeprowadzać imprezy organizowane przez wydział - dzień yogi, kojarzenie par i kurs dla stewardess.
Rower, na którym zwiedziłam całe Yoshida

Kolejnym bardzo intrygującym doświadczeniem były spotkania z burmistrzem miasta. W Japonii obejmowanie wysokich stanowisk wiąże się przede wszystkim z odbytym stażem. W małej miejscowości, jaką jest Yoshida burmistrz był traktowany niemal jak namiestnik cesarza. Na spotkanie z nim trzeba się było umówić z odpowiednim wyprzedzeniem, a i nie zawsze otrzymywało się zgodę. Na spotkanie musieliśmy przyjść pierwsi. Usiąść i zaczekać, a dopiero potem w otoczeniu swojej świty wchodził burmistrz. Co więcej, ktoś trzymał dla niego drzwi i wyglądał cały czas na zewnątrz, gdy nadchodziła oczekiwana chwila mówił z przejęciem "idzie!". Burmistrz, mający ponad siedemdziesiąt lat, odwiedził wydział promocji tylko raz - na jego otwarciu. Później ani razu nie brał udziału w żadnym wydarzeniu, a gdy zapytałam czy mogę go zaprosić na pożegnalne spotkanie, powiedziano mi, że to niestosowne. Wysłanie mu zaproszenia wskazywałoby, że uważam iż jestem z nim na równi. Takie stanowiska piastuje się niemalże dożywotnio, a przy ich obsadzaniu raczej nie bierze się pod uwagę energii i zapału, a raczej to, czy nowy burmistrz może się pochwalić dokonaniami w przeszłości. Na jednej z imprez siedziałam obok burmistrza i chciałam od fotografa dostać zdjęcie z nim, by móc umieścić je na fanpage'u, ale odpowiedziano mi, że "oczywiście, że nie masz zdjęcia z burmistrzem". W pewnym momencie cały ten mistycyzm wokół jego osoby zaczął mi się wydawać po prostu... groteskowy. Nie tylko mnie. Moja partnerka (młode pokolenie, 30 lat) też jedynie wzruszała ramionami. Choć sytuacja w Yoshida może się wydawać skrajna, dowiedziałam się, że to powszechne w Japonii. Wysokie stanowiska należą do osób w wieku przed emerytalnym, albo już na emeryturze.
Z osiemdziesięcioletnią, nadal aktywną zawodowo położną
Największą trudność sprawiło mi porozumiewanie się z ratuszem w języku honoryfikatywnym 尊敬語「そんけいご」, a także wyłapywanie niuansów tego, co "wypada i nie wypada". Wydaje mi się,  małym miasteczku nadal żywe są ceremoniały i etykieta z okresu niemalże powojennego. Po moim rocznym pobycie w Kraju Kwitnącej Wiśni, moi znajomi powiedzieli, że dzięki mieszkaniu na wsi poznałam prawdziwe serce Japonii. Jego najgłębsze zakamarki, zaczęłam sięgać do samego dna duszy japońskiej. I chociaż jeszcze bardzo długa droga przede mną to poznałam jasną stronę tej kultury, ale także to, co zostało ukryte i niekoniecznie nadaje się do reklamy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz