czwartek, 3 marca 2016

Dobrego złe początki... Kilka słów o pierwszych krokach w Japonii.

Yaizu, jedna z większych uliczek w części portowej miasta.

Dostaję dużo maili i wiadomości od moich znajomych z życzeniami zdrowia, trzymaniem kciuków i zapytaniem "czy znalazłaś już pracę"?.
Niech nikt nie ma mi tego za złe, ale te słowa działają na mnie ostatnio jak czerwona płachta na byka. Dzisiaj jest ósmy dzień, gdy przyleciałam do Japonii, ale dopiero siódmy, gdy zaczęłam funkcjonować (pierwszy dzień to był przyjazd z Narity do Tokio, a potem do Shizuoki i w końcu do Yaizu, gdzie trzeba było odwieźć koleżankę do hotelu, a potem dostać się wreszcie do swojego mieszkania).

Tak, jestem tą szczęściarą, która ma swoje mieszkanie i posiadanie adresu zameldowania -jak się ostatnio okazało- rozwiązuje połowę moich problemów. Drugie pół rozwiązuje 保証人「ほしょうにん」,czyli Gwarant.

Zaznaczam, że nie wiem jak wygląda to w miastach takich jak Shizuoka, Tokio, Osaka, czy Kioto. Yaizu, w którym mieszkam to maleńka miejscowość, a w zasadzie port. Mam niekiedy wrażenie, że gdyby tubylcy zobaczyli kosmitę zdziwiliby się tak samo jak na mój widok - ale tylko czasem mam takie przeczucie.

24 lutego późnym wieczorem dotarłam do mojego mieszkania, a następnego dnia spałam do południa bo osławiony jetlag. Tego dnia nie dało się już wiele załatwić, bo wszystkie ważne dla mnie miejsca takie jak bank, urząd dzielnicy są czynne do południa. Mała strata. Zaczęłam rozpoznanie w terenie - uliczki wyglądają bardzo podobnie, domki również... Poza konbini (o tym później), raczej brakuje sieciówek, więc miałam punkty orientacyjne. Znalazłam najbliższy super market i sklep z chemią (tak go chyba mogę nazwać?). Tutaj nastąpiła zabawna część - kupowanie rzeczy najpotrzebniejszych do domu typu mydło, chusteczki higieniczne, płyn do mycia naczyń, etc.

W piątek zabrałyśmy się z Angeliką (przyjaciółką, z którą przyjechałam do Yaizu) do pracy. Pół dnia poświęciłyśmy na to żeby wymienić dolary, które ze są przywiozłam na yeny. Małe banki nie wymieniają w ogóle, oddziały większych banków tylko do 20 dolarów... W końcu udało się nam znaleźć duży bank, dowiedziałyśmy się co chciałyśmy, usiadłyśmy do stolika i... Rozpoczęły się komplikacje. W Polsce przychodzisz do kantoru, dajesz pieniądze i dostajesz wskazaną walutę. W Yaizu musiałam wypełnić druk! Wytłumaczyłam to sobie tym, że bank i najwidoczniej tak trzeba. Bo nie zawsze jest to wymagane - w kantorze w Kioto wymieniłam walutę w taki samo sposób, jak w Polsce.
Rozmawiając z pracownikiem banku doszłam niemal do wniosku, że nic nie załatwię - nie mam numeru telefonu, na karcie czasowego pobytu nie mam jeszcze adresu. Innymi słowy, jestem w kropce.
To nie jest tak, że ten człowiek nie chciał nam pomóc. Bo naprawdę chciał. Dzwonił, pytał kolegów i przełożonych. Naprawdę próbował coś zrobić. W końcu doszliśmy do porozumienia: wpiszę numer telefonu mojego gwaranta, a jako adres wpiszemy na razie ten, który mam w paszporcie. Tutaj warto zaznaczyć, że nikt nie zadzwonił do mojego Gwaranta, żądając potwierdzenia moich słów. Osoba Gwaranta to też jest kwestia dogadania - nie ma na to żadnych druków, legitymacji czy świadectw.
Udało nam się, po trzech godzinach chodzenia po bankach i godzinnym wypełnieniu dokumentów wymienić dolary. Nie koniec jednak niespodzianek. Niegrzecznie podejrzałyśmy, jak inni panowie sprawdzają zgodność moich dolarów z... rysunkami w albumie z walutą. Dwa stu dolarowe banknoty nie zostały wymienione, gdyż "nie uzyskały akceptacji". Prawda jest taka, że były to banknoty z nowej serii i prawdopodobnie nie mieli ich podobizn. Nie dyskutowałam jednak, szczęśliwa że udało mi się wymienić cokolwiek. 

Czas nas gonił, więc udałyśmy się do firmy wynajmującej mieszkania. Przywitała nas miła, ale jak się później okazało nowa w tym wszystkim pracownica. Wybrałyśmy "apartament", załapałyśmy się na rabat, ustaliłyśmy cenę, obejrzałyśmy je i z radosnym sercem wróciłyśmy do domu. Miałyśmy przyjechać następnego dnia żeby zapłacić (nie miałyśmy jeszcze kont w banku ale pozwoliła nam zrobić wpłatę gotówką) i spotkała nas niemiła niespodzianka. Angelika nie może wynająć mieszkania, bo:
- nie ma adresu zameldowania w Japonii,
- nie ma numeru telefonu komórkowego,
- nie ma gwaranta (opcjonalne).
Musiałyśmy czekać do poniedziałku, aż urząd będzie otwarty. Lekko spanikowane, ale bez wyjścia czekałyśmy na początek tygodnia. W urzędzie zameldujemy się i od razu zajmiemy się ubezpieczeniem.
Agencja mieszkaniowa sąsiaduje z firmą telefoniczną, więc po krótkim namyśle próbowałyśmy podpisać umowę na telefon. I tu nastąpiło apogeum bezsensu:
Pani w telefonii chciała adresu zameldowania, a na nasze tłumaczenie, że potrzebujemy tego numeru żeby móc uzyskać adres zameldowania nie powiedziała nic. W zasadzie była ona jedyną osobą od kiedy przyjechałam, która była dla nas nieżyczliwa. 
Pozostawało czekać do poniedziałku. Po niemiłej rozmowie w Soft Banku (tak się nazywa firma telekomunikacyjna) usłyszałam bardzo ważne stwierdzenie, które pozostanie w mojej głowie przez cały rok, a pewnie i dłużej:

ルールはルール。
Zasada to zasada. 

I tego trzymają się Japończycy. Zdarzają się również i bardziej elastyczne jednostki, ale często sprowadzane są na ziemie przez tych z "żelaznymi zasadami".

Poniedziałek - urząd. I tutaj, ku mojemu zaskoczeniu, wszystko przebiegło bez komplikacji. Życzliwa pani w okienku mówiła zrozumiałym językiem, gdy trzeba było wyszukiwała dla nas słowa w słowniku elektronicznym i dokładnie wskazywała co należy uzupełnić. Nikt nie zostawił nas na pastwę losu. Po krótki namyśle zameldowałyśmy Angelikę u mnie w mieszkaniu. Tego również nikt nie potwierdzał - nie chciano od nas umowy najmu. Napisałyśmy adres na druku i na taki nas zameldowano.
Od razu pojechałyśmy do Soft Banku i kupiłyśmy kartę prepaid. Od razu przez ulicę do Agencji i... znowu kłoda pod nogi. A czy mogę prosić o numer do gwaranta? Dzwonimy do mojego Gwaranta, wyraża zgodę, wpisujemy i... umowę możemy podpisać jutro. Dlaczego? Na jutro będzie gotowa, dziękuję. No nic, my też dziękujemy i wracamy do domu.

We wtorek Angelika poszła do Agencji. Podpisała umowę, ale jednak wpłatę musi zrobić przelewem bankowym, a nie gotówką jak było wcześniej ustalone.
W środę wymieniamy moje "nowe dolary", tym razem bez problemu, ale z obowiązkiem wypełnienia równie szczegółowego druku (ile mam jakich banknotów, skąd je przywiozłam i na co je wydam?). Do banku nie możemy iść bez pieczątki, więc rozpoczynamy poszukiwania - jest sklep, zaraz przy urzędzie dzielnicy, ale pieczątki odebrać możemy dopiero w piątek. Wszystko na styk, bo już w niedzielę przed południem Angelika odbiera klucze do mieszkania i musi mieć wtedy swoje konto bankowe.
Skąd ten pośpiech? Niemożność rozciągnięcia tego w czasie? Raz, że to kosztowne, a dwa... Do końca lutego obowiązywała promocja na wybrany przez Angelikę apartament. A promocja spora, bo koszty wynajmu o 1200 złotych mniejsze. Jest o co walczyć.

Czy jest możliwość przerwania tego kręgu, niekiedy, absurdów? Tak. DUŻO kosztuje. W LeoPalace - agencji, która wynajmuje mieszkania obcokrajowcom - są dwa rodzaje apartamentów: zwykłe (o które stara się Angelika) i "30 dniowy". Na czym polega trik? Żeby wynająć mieszkanie z tej drugiej grupy nie trzeba mieć adresu zameldowania w Japonii. Należy więc wykupić ten apartament na miesiąc (koszt około 3 tysięcy złotych, sic!), zameldować się, a potem można się ubiegać o apartament z tej pierwszej grupy, bo ma się już adres zameldowania.

W Japonii tylko większe ulice mają nazwy, a większość domów nie ma numeracji albo jest ona niemal niewidoczna. Nie muszę więc mówić, że ciągle się gubiłyśmy.

Poza tym do większości opisanych powyżej zdarzeń była potrzebna obecność mojego Gwaranta, więc musiałyśmy się w miarę możliwości dostosować do jego grafiku.

Podsumowując:
  • potrzebny jest Japończyk-Gwarant
  • potrzebny jest Japończyk, który wynajmie Ci mieszkanie, albo pozwoli Ci się zameldować u siebie
  • trzeba mówić choć trochę po japońsku
Mimo wszystko, ten tydzień chociaż ciężki i bardzo stresujący to jednak przyniósł mi satysfakcję. Z małą pomocą (małą...) dałam radę w miarę zadomowić się  w małym miasteczku, gdzie Europejczyk jest ogromną niespodzianką. W przyszłym tygodniu odpoczynek na wsi (witaj, Nagano!) i ostatni, najważniejszy punkt programu - praca!

Podczas spaceru, zgubiona w jednej z małych uliczek znalazłam... cytrynki!

7 komentarzy:

  1. Taka mała uwaga, gwarant to ほしょうにん、a nie ごしょうにん :)
    A złość na takie pytania o pracę rozumiem dobrze, chyba każdego by wkurzały, przez pierwszy tydzień trzeba przecież ogarnąć papierologię, ubezpieczenie itp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo pięknie dziękuję za zwrócenie uwagi na pomyłkę :)
      dokładnie, a do tego jeszcze siebie i otoczenie... Dzięki za zrozumienie! :D

      Usuń
  2. Cześć Tosiu :)

    Jak widać marzenia się spełniają. A Twoje wielkie marzenie właśnie się spełnia. Wow.
    Cieszę się Twoim szczęściem!
    Widzę, że Japonia ma większą biurokrację jak Polska ;) Na szczęście potrafisz się dogadać i wszystko załatwić.
    Powiedz mi zawsze dogadujesz się po japońsku? Czy może używasz także np. angielskiego? Czy Japończycy w ogóle mówią po angielsku?
    Jestem także ciekawa dlaczego wybrałaś Yaizu właśnie, a nie np. Tokio? Czy miałaś w tym w ogóle jakiś wybór?
    Jestem też bardzo ciekawa jak uda Ci się z pracą? Czy jest coś konkretnego co chciałabyś robić?
    Powiem, że świetnie czytało się Twój wpis. Czytałam dotychczas wiele książek podróżniczych o różnych miastach i miejscach na ziemi. Twoje, zbierane przez rok wspomnienia z Japonii będą nadawać się na świetną książkę. Myślałaś o tym? Ja na pewno ją kupię!
    Życzę Ci, żeby Twój pobyt w Twoim ukochanym kraju pełen był wspaniałych niespodzianek i doświadczeń!
    Mocno ściskam!

    Alex

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Alex!

      Odkryłam, że Japończycy uwielbiają papierki. Oni tym żyją. Przewracanie stron, oglądanie druków... A do tego nikt tego nie sprawdza, ale nie jestem u siebie wiec nie będę z nimi dyskutować na ten temat :)

      Dogaduje się tylko po japońsku. Niestety, Japończycy mają nawet jakąś wiedzę z angielskiego (choć i to rzadkie...), ale nijak nie da się ich zrozumieć. Poznałam kilku Japończyków, ale dopiero o jednym mogłabym powiedzieć, że mówi biegle świetnym angielskim.
      Alex kochana, Yaizu wybrałam z powodów osobistych, o których pisałam Ci w mailu :) Dzięki temu, nie jestem tu sama :)
      Chciałabym uczyć angielskiego, konwersacje są moim celem, ale w obecnej sytuacji - zadowoli mnie wszystko, gdzie mogę mieć kontakt z językiem (odpada kurier, fabryka, rozwożenie gazet, etc.).
      Sprawiłaś mi ogromną przyjemność tymi słowami zwłaszcza, że stres który mi towarzyszy sprawia, że czasami nie mogę poprawnie sklecić zdania. Nie powiem, przemknęło mi to przez myśl i jakiś tam plan powstaje, ale zobaczymy ile materiałów zbiorę :) Zapowiada się ciekawie, zwłaszcza jeśli chodzi o kulturę i kulturę społeczną :)
      Jeśli już Tobie się spodobało na tyle, ze napisałaś komentarz to jestem zadowolona! Ten blog powoli zaczyna mieć kształt!

      Całuję mocno,
      Tosiek

      Usuń
  3. Super wpis (-:
    Czekam na więcej ! POWODZENIA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Dzięki, Kasiu!
      Dziękuję za słowo wsparcia i komentarz. Odkrywam Japonię dalej :)
      Ściskam ciepło!

      Usuń